Bardzo dużo w ostatnim czasie mówi się o tym, czy współczesny Kościół chce i potrafi otworzyć się na młodych. Czy spełnia ich oczekiwania? Czy potrafi mówić ich językiem? Oczywiście to świetnie, ja jednak chciałbym zastanowić się nad tą sprawą od trochę innej strony. Czy dziś Kościół chce i potrafi otworzyć się na „starych”?
W drodze życia niektórzy z nas już doszli do tego miejsca, w którym człowiek przestaje o sobie myśleć: „mogę być”, a jest zmuszony zacząć myśleć: „jestem”. Owo „jestem” nie zawsze wygląda tak, jak sami byśmy chcieli. Miejsce, w którym się znaleźliśmy nie zawsze wygląda tak, jak to sobie kiedyś planowaliśmy. Niektórzy z nas być może są w miejscu, które jest wręcz zaprzeczeniem ich wszystkich młodzieńczych ideałów, snów i pragnień. Wielu z nas z „młodych gniewnych” gdzieś po drodze życia zamieniło się w „starych wkurzonych”.
Być może jesteś w miejscu, gdzie piętrzą się same kłopoty: z pieniędzmi, ze zdrowiem, z pracą, z dorastającymi dziećmi i tak dalej. I nie wiesz jak się z tego miejsca wydobyć, jak się wyrwać, bo to miejsce wciąga jak bagno i znikąd nie widać pomocy. Nie wiesz do kogo się zwrócić, z kim pogadać, gdzie szukać ratunku.
Być może jest akurat odwrotnie, zdobyłeś wszystko co chciałeś, jesteś zwycięzcą. Masz świetną rodzinę, karierę, dom, twoje finanse prezentują się lepiej niż dobrze, ale wcale cię to nie cieszy. Jest taka legenda: Aleksander Wielki, gdy spojrzał na swoje imperium – zapłakał, bo nie było już nic do podbicia. Być może ty czujesz się właśnie tak jak on, nie wiesz co jeszcze mógłbyś zdobyć, podbić, osiągnąć, a przede wszystkim nie wiesz po co? Stanąłeś naprzeciw muru, od którego odbija się twoja głowa. Twój sukces, twój najlepszy, najwierniejszy sprzymierzeniec przez lata, nagle okazuje się być twoim największym wrogiem.
Ty, który odniosłeś sukces i ty, któremu wydaje się, że przegrałeś dokładnie wszystko co było do przegrania, obaj solidarnie jak jeden mąż wiecie jedno, że zbliża się starość. Zbliża się wielkimi krokami, jest tuż, tuż.
Ta „terra incognita” cię przeraża. Owszem, przeżyłeś już kilka przełomowych momentów w swoim życiu. Z dziecka stałeś się młodzieńcem, z młodzieńca wyrosłeś na dorosłego człowieka. Stałeś się mężem, potem ojcem i tak dalej. Jednak ten przełom jest inny. Ten przełom prowadzi już tylko do napisu „koniec”, żadnego ciągu dalszego nie będzie. Jeśli i ten czas spieprzysz, zmarnujesz, żadnej kolejnej szansy nie ma. Ten etap to ostatnia szansa, ostatnia „deska ratunku”, ale czy starczy ci sił? Czy starczy ci zdrowia? Czy dasz radę? A jeśli staniesz się robiącym pod siebie kaleką o mentalności małego dziecka? „Boże nie pozwól!” – chciałbyś krzyknąć. Ale już od dawna czujesz się rozczarowany Bogiem. Twoja wiedza o Bogu rodem z pierwszej komunii od dawna już nie wystarcza, nie odpowiada na żadne z nurtujących cię dziś pytań. Tylko gdzie szukać pomocy? Czy ktoś w tym katolickim kraju naucza o Bogu starców? Wszyscy chcą się zajmować dziećmi i młodzieżą!
Wielu znajomych pytało cię : „Hej, jedziesz na spotkanie młodych do Krakowa?” Zawsze odpowiadałeś: nie, nie jadę na spotkanie młodych do Krakowa, bo nie jestem już młody! Tak jak nie jeżdżę na pielgrzymki hutników, bo nie jestem hutnikiem, nie jeżdżę na rekolekcje dla gospodyń domowych, bo nie jestem gospodynią domową i tak dalej! Czekam, aż ktoś wpadnie na pomysł, by zorganizować spotkanie starych.
Wielu w tym kraju nad Wisłą wielbi Jana Pawła II: za kremówki, za umiłowanie gór, za kontakty z młodzieżą, za wszystko, ale ilu jest takich, którzy go kochają za jego starość? Ilu jest takich, którzy kochają go za to, że był bełkoczącym, rozdygotanym, śliniącym się starcem? Za to, że pokazywał światu: tak, starość istnieje, takim też bywa człowiek- Ecce Homo! Ilu jest takich, którzy chcą za wszelką cenę tę jego starość, tak dla nas zawstydzającą, zamieść pod dywan?
Wiele osób w Kościele „kręci nosem” na ojca Rydzyka, ale fakty są takie, że ten człowiek chce i potrafi zbierać wokół siebie ludzi, którymi w Kościele nikt zajmować się nie ma ochoty, na których mało kto w Kościele ma pomysł, którymi Kościół nowoczesny, poprawny politycznie, burżuazyjny w skrytości ducha gardzi – ludzi starych. Oczywiście nikt się do tego głośno nie przyzna, przeciwnie, wielu głośno zaprzeczy, ale tak niestety jest. Nie chodzi o to, by być adwokatem księdza Rydzyka, chodzi o to, by postawić sobie pytanie: ” ktoś ma lepszy pomysł na ten Kościół „niechcianych”, niż on?
Jeśli chcesz być chrześcijaninem, musisz chodzić pod rękę z Jezusem na każdym etapie swojego życia, twoja relacja z Nim musi być żywa. Chrześcijaństwo to nie jest program samorealizacji, czy pomysł na zbawienie swojej duszy, chrześcijaństwo to taki rodzaj twojego działania, dzięki któremu mogą się zbawić inni. To światło, którym oświetlamy innym drogę do Boga. Każdy etap życia stawia inne wyzwania, prowokuje inne pytania, wymaga innych odpowiedzi. Czasami wydaje ci się, że Polska to nie jest kraj dla starych ludzi. Czy Kościół w Polsce potrafi mówić językiem starych? W tym właśnie pytaniu zawiera się również pytanie o młodych w Kościele. Kościół starych i Kościół młodych to awers i rewers tego samego pytania. Przecież naturalnym środowiskiem, w którym młodzi ludzie powinni się dowiadywać o Bogu jest dom, rodzina, sąsiedzi, znajomi, społeczność lokalna. Pytanie o młodych w Kościele, to pytanie o kondycje wiary starych. Jeżeli nasza wiara jest sztuczna, jeżeli jest nieprawdziwa, nieautentyczna, to znaczy, że tak na prawdę jest martwa. Jeżeli tylko udajemy wierzących, jeżeli nie żyjemy tym co głosimy, to nie dziwmy się, że taka wiara jest dla młodych czymś nieatrakcyjnym, niepotrzebnym. Nie dziwmy się, że w takim Kościele być nie chcą. Odpowiedź na pytanie, czy znajdą się jeszcze tacy, którzy zechcą żyć wiarą chrześcijańską w czasach gdy nas – starych – zabraknie, jest prosta i udzielono jej już wieki temu:
Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.