Wśród historyków występuje szkoła twierdząca, że jest bezzasadnym mówienie o dwóch wojnach światowych, pierwszej i drugiej – faktycznie była tylko jedna, wielka, światowa wojna trwająca od 1914 roku do roku 1945, z dwudziestoletnim okresem rozejmu, potrzebnym walczącym stronom na regenerację, zmianę strategii i technologii zabijania.
Bez względu na to, czy zgodzimy się z tym twierdzeniem, czy nie, musimy zgodzić się z tym, że zarówno pierwsza wojna światowa, jak i druga zostały wywołane na skutek dokładnie tego samego myślenia: wyniesienia narodu i państwa do rangi bóstwa.
W pewnym momencie historii Europejczycy uwierzyli, że naród to wartość bezwzględna, górująca nad innymi wartościami, to wartość przewyższająca nawet samego Boga. To właśnie naród stał się bogiem, w imieniu którego można było uzasadnić postępowanie, którego nie usprawiedliwiały inne pomniejsze wartości. W imieniu narodu można, a nawet trzeba, zabijać. O ile dla każdego cywilizowanego, zdrowego psychicznie człowieka zabijanie nie jest dobrym sposobem na rozwiązywanie różnego rodzaju konfliktów, to ta zdrowa zasada automatycznie wyłączała się, gdy zaczęto mówić o interesach narodowych. W obronie tych interesów zabijanie nie tylko stawało się czymś dopuszczalnym, ale stawało się czymś chlubnym i godnym naśladowania. Zabijanie nie było przestępstwem, stawało się bohaterstwem. To myślenie doprowadziło do największej hańby, upadku i degrengolady człowieka zachodu – wojny światowej.
Wielu z nas po dziś dzień chciałaby wierzyć, że za zbrodnie wojenne odpowiadają wyłącznie naziści, cała reszta jest niewinna. Problem polega na tym, że kiedy miliony żołnierzy ginęły w okopach wielkiej wojny narodów, nikt jeszcze o nazistach nie słyszał. Co więcej, naziści nie wymyślili pojęcia narodu, ono funkcjonowało już wcześniej, nie wywołali wojny w 1914 roku, bo wtedy jeszcze ten ruch w ogóle się nie narodził. Hitler nie wymyślił wojny, on tylko opracował nowe technologie zabijania, udoskonalił logistykę wojenną. Za hańbę wojny światowej winni są wszyscy Europejczycy. Po zakończeniu działań wojennych wielu ludzi odkryło tę prawdę dla siebie, zaczął się wielki powrót do idei europejskiej wspólnoty ponadnarodowej – Europy bez granic.
Pierwsza i druga część wielkiej wojny światowej, lub jak kto woli, pierwsza i druga wojna światowa, były całkowitym upadkiem człowieka Zachodu, hańbą i klęską wszelkich wartości, zbrodnią przeciw człowiekowi i Bogu. W kraju, który tyle ucierpiał na skutek tych konfliktów, przedstawianie wojny jako czegoś pięknego, wzruszającego i godnego naśladowania powinno budzić wielkie zdziwienie. Ale nie budzi.
Wydarzenia, które doprowadziły do śmierci w strasznych męczarniach kilkuset tysięcy ludzi, które doprowadziły do całkowitego zniszczenia wielkiego, pięknego miasta, powinny wywoływać łzy żałoby, płacz i zgrozę, strach przed tym, do czego zdolny jest człowiek. Ale nie wywołują.
Gdy hierarchowie Kościoła Katolickiego w Polsce wypowiadają się na temat Powstania Warszawskiego, można by się spodziewać, iż usłyszymy słowa o tym, że oto chore pojmowanie wartości doprowadziło bliźnich – Polaków i Niemców – do rzeczy strasznych i hańbiących. Ale takich słów nie słychać. Dlaczego tak się dzieje?
Instytucjonalny Kościół Powszechny w swojej ludzkiej wędrówce w pewnym momencie swojej historii postanowił połączyć siły z państwem, zapragnął być instytucją państwową. Problem polegał na tym, że państwo, aby być skuteczne, musiało stworzyć prawa niezgodne z duchem Ewangelii. Państwo nie jest instytucją charytatywną, każdy, kto chce z nim wejść w sojusz musi za to zapłacić. Ceną jaką zapłacić musiał Kościół było usankcjonowanie prawa państwowego przez autorytet Kościoła, żeby jednak to zrobić, Kościół musiał rozwiązać kluczowy dylemat: „jak połączyć w swoim nauczaniu myślenie, którego połączyć się nie da. Jak wytłumaczyć ludziom, że kochać to znaczy czasami zabijać?” Uciekł się do sztuczki starej jak świat, zatrudnił prawników. Ci potrafią wszystko. Kościół dzięki zawiłej teologii stworzył w swoim nauczaniu pojęcie podwójnej moralności: to, czego zwykłemu człowiekowi nie wolno, wolno państwu, jako instytucji nadrzędnej. Inaczej należy oceniać moje czyny jako człowieka, a inaczej jako obywatela.
Dziś Kościół od takiego rozumienia moralności odchodzi. Zmiana KKK odnośnie nauczania w sprawie stosowania kary śmierci nie jest tylko drobną korektą, jest zmianą fundamentalną. Ojciec Święty Franciszek, swoją decyzją dokonuje faktycznego odłączenia Kościoła od państwa. Jest to krok wielki i niezwykle ważny, ale nie ostatni. Ostatnim krokiem, którego my katolicy musimy wspólnie dokonać, jest przyjęcie założenia, że wojna, rozwiązywanie konfliktów za pomocą działań zbrojnych, wydawanie pieniędzy na maszyny służące wyłącznie do zabijania i przebieranie naszych dzieci w mundury i wmawianie im, że jest to powód do dumy i chwały, to sprawy całkowicie niegodne chrześcijanina. Święcie wierzę, że ten krok wspólnie zrobimy!