W sobotę, w pięknym, klimatycznym kinie Apollo w Poznaniu obejrzałem film Martina Scorsese „Milczenie”. Obraz mocny i trudny w odbiorze. Myślę, że wiele osób, podobnie jak ja, będzie miało z nim problem. Jak się z tym filmem zmierzyć, jak go ocenić?
Od razu odrzuciłem pokusę interpretacji dzieła na zasadzie : ” co autor chciał powiedzieć”. Uznałem, że jedynym sposobem, by dotrzeć do tego obrazu to subiektywna i bardzo osobista analiza, inaczej się nie da. Ślizganie się tylko po powierzchni może zaprowadzić wyłącznie na manowce, tu trzeba sięgnąć do samej głębi, do istoty tego, czym jest i, tym samym, czym nie jest chrześcijaństwo.
Pozornie ten film to klasyczna teodycea. Sąd nad Panem Bogiem. Skoro Bóg jest wszechmocny, dobry i miłosierny dlaczego dopuszcza zbrodnie w Japonii, Syrii, dlaczego milczał w Auschwitz? Ja na te pytania odpowiedzi nie znam. Nie potrafię na nie odpowiedzieć bo przekraczają zdolność mojego pojmowania.
Cała mądrość od Boga pochodzi,
jest z Nim na wieki.
2 Piasek morski, krople deszczu
i dni wieczności któż może policzyć?
3 Wysokość nieba, szerokość ziemi,
przepaść i mądrość któż potrafi zbadać? (Syr 1, 1 3 )
Kościół uczy mnie, że Bóg sam w sobie jest nieosiągalny, niepojmowalny, a jedynym i wyłącznym pośrednikiem między mną a Nim jest Jezus Chrystus. Jeśli chcę dotrzeć do Boga muszę iść za Chrystusem, a spotkać go mogę nie w idei, abstrakcji, lecz w bliźnim – to jedyna droga.To również jedyny sposób, by odpowiednio zrozumieć film „Milczenie”.
Wbrew temu, co niektórzy mogliby sądzić, chrześcijaństwo to nie jest walka dobra ze złem, to nie „Gwiezdne Wojny”. Chociażby z tego powodu, że nie przyszło nam żyć w czarno-białym komiksowym świecie. Raczej rzadko mamy tak komfortowe moralnie sytuacje, żeby wybierać między dobrem a złem, na ogół funkcjonujemy w świecie półcieni, sytuacji niejednoznacznych. Co wtedy robić? Czym się kierować?
Główny bohater filmu został postawiony przed dylematem, w którym dobra nie ma w ogóle, nawet tyle, co brudu za paznokciem. Tam nie ma nawet jakiejś karkołomnej możliwości wybory między „mniejszym lub większym złem”. Jezuitę postawiono przed jednym wielkim ZŁEM. Dostał wybór: śmierć pięciu bliźnich w strasznych cierpieniach, lub wyparcie się wiary.
Skoro chrześcijaństwo to nie walka dobra ze złem, to co? Otóż chrześcijaństwo to miłość, do tego jeszcze nie miłość abstrakcyjna, to miłość tu i teraz. Dzisiaj! Jeśli mój bliźni cierpi i umiera w męczarniach, to mam obowiązek zrobić wszystko, by się temu sprzeciwić, absolutnie wszystko i tu nie ma miejsca na strategie, politykę, „mniejsze zło”. Wie o tym doskonale naczelnik japoński, rozumie czym jest, a czym nie jest chrześcijaństwo, perfekcyjnie rozpoznał wroga, z którym walczy. Swoje działanie podporządkował jednemu celowi: wyrwać z Japonii chrześcijaństwo z korzeniami. Aby to osiągnąć nie jest mu potrzebny Jezuita-męczennik tylko ksiądz, który zaparł się swojej wiary. Ostatni duchowny w Japonii!
Właśnie dlatego ów dylemat, przed którym postawiono Jezuitę jest pozorny. Naprawdę nie ma tu żadnego wyboru. Chrześcijanin musi uratować bliźnich, nie może postąpić inaczej, gdyby zaczął kalkulować, stawiać na szali życie braci i los Kościoła, lub swój własny, wybrałby „ewangelię” według Kajfasza :
Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich:«Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod rozwagę, że lepiej jest dla was, aby jeden człowiek umarł za lud, niżby miał zginąć cały naród». (J.11 49 – 50)
Wybrałby to, co niektórzy w pozornej trosce o Kościół robią po dziś dzień, na przykład w sprawie strasznej hańby przestępstw seksualnych wśród księży. Zamiatają zbrodnie pod dywan, bo przecież lepiej jest stracić jedno dziecko, niż okryć hańbą cały Lud Boży. Innymi słowy, wybrałby nie miłość, lecz strategię.
Czy chrześcijaństwo to dyplomacja, strategia? Otóż gdyby Jezus kierował się kalkulacją, a nie miłością do mnie, powinien zejść z krzyża! Wystarczy tylko pomyśleć. Zbliżała się Pascha, cały pobożny Izrael ciągnął do Jerozolimy. Gdyby Jezus zszedł z krzyża na Golgocie, nawróciłyby się setki, może tysiące, może nawet wszyscy Żydzi uznaliby: zaiste to jest Mesjasz, skoro nawet śmierć i Rzym pokonał!Lecz on zostawia przestraszoną garstkę uczniów i cierpi do samego końca, umiera w pohańbieniu.
Jezuita z miłości do bliźniego wypiera się samego siebie, godzi na straszną hańbę, na zdradę wszystkiego, w co wierzył, czemu poświęcił całe dorosłe życie, czyli robi dokładnie to, co zrobił dla mnie Jezus! Jest chrześcijaninem do samego końca! Bo być chrześcijaninem to naśladować Jezusa Chrystusa!
Kościół w Japonii traci ostatniego duchownego, tryumf japońskiego naczelnika wydaje się całkowity. Chrześcijaństwo zostaje wyrwane z korzeniami. W końcowych scenach filmu, gdy Jezuita umarł, a jego doczesne szczątki poddano tradycyjnej buddyjskiej ceremonii pogrzebowej, w dłonie starego księdza ktoś włożył mały krzyżyk. Jak jest to wyraźnie podkreślone w filmie, do ciała zmarłego miała dostęp wyłącznie jego japońska żona, więc tylko ona miała sposobność, by tego dokonać. Koniec tego obrazu to tryumf krzyża!
Nie wiem czym się kierowali autorzy tego dzieła, nie wiem czy końcowy efekt to cel zamierzony, czy nie do końca. Wiem, że Martin Scorsese, świadomie lub nie, nakręcił doskonały, chrześcijański film.