Od kiedy Papież Franciszek swoją adhortacją o rodzinie „włożył kij w mrowisko”, spory o rozwodników żyjących w ponownych związkach nie ustają. Głosy tych za i tych przeciw wydają się nie mieć punktów stycznych, biegną równolegle. Dlaczego tak się dzieje? Otóż jedni i drudzy mówią o dwóch różnych sprawach. Przeciwnicy jakichkolwiek zmian, boją się, że Kościół zmieni swoje stanowisko w sprawie nierozerwalności małżeństwa i zrelatywizuje swoje nauczanie w tej kwestii. Zwolennicy dostrzegają, że przecież o małżeństwo tu w ogóle nie chodzi. Problem rozwodników to „krajobraz po bitwie”, to miejsce, w którym się znaleźli kiedy małżeństwa już nie ma.W tym przypadku jakiekolwiek zmiany czy rozważania na temat małżeństwa jako sakramentu są nieuzasadnione, bo nie da się reformować czegoś co już nie istnieje.
Zabierający głos w dyskusji na temat rozwodników, mówiąc czy pisząc jak piękną, wspaniałą i cudowną formą życia chrześcijańskiego jest stan małżeński, zwyczajnie strzelają kulą w płot. To mniej więcej tak, jakby kobiecie w średnim wieku, która jest w ciąży, ma już dzieci, opłakaną sytuację ekonomiczną i brak pomocy z jakiejkolwiek strony, rozważającą aborcję, głosić katechezę o pięknie życia w czystości.
Stanowisko wobec ludzi żyjących w nowych związkach po rozwodzie nie ma nic wspólnego ze stanowiskiem Kościoła wobec małżeństwa jako sakramentu. Jednakże ci, którzy w ogóle nie życzą sobie tej dyskusji, utrzymują, że de facto ma, że wierni uznają, że Kościół po cichu przyzwoli na rozwody.
Polacy mieniący się „narodem katolickim” masowo nie słuchają nauczania Kościoła w kwestii antykoncepcji, in vitro, uchodźców, aborcji, horoskopów i tak dalej i tak dalej, nagle hurmem usłyszą głos w sprawie rozwodników? Ciekawe założenie. Jasne, że słyszymy tylko to co chcemy usłyszeć i dociera do nas tylko to co nam pasuje, ale od kiedy to Kościół w kwestiach wiary kieruje się głosem opinii publicznej?
Druga sprawa jest o wiele delikatniejszej natury, o której głośno nie lubimy mówić, ale którą chętnie i często „wyciągają” przeciwnicy Kościoła. Właśnie dlatego i my wierzący musimy się z nią zmierzyć. Rozwodnikom żyjącym w ponownych związkach bardzo często stawia się zarzut nie tyle życia w grzechu, co niedbalstwa, lenistwa czy zaniedbania. Przecież mogliby się starać o uznanie poprzedniego małżeństwa przez Kościół jako nigdy nie zawarte i po temacie. Mogliby wtedy i przystępować do komunii świętej, i ponownie ślubować sobie przed ołtarzem, w czym problem? Czy taka postawa ludzi Kościoła nie jest cichym przyzwoleniem na rozwody?
Jeśli chodzi o naszą wiarę, być może niektórych to zdziwi, ale w czterech Ewangeliach nie znajdziemy nic na temat seksu. Ani jednego zdania. Jezus w ogóle nie odnosi się do tej sprawy. Pierwszym i podstawowym obowiązkiem, by iść za nim jest: kochać swojego Boga i swojego bliźniego. Wszystko inne powinno wynikać właśnie z takiej postawy. Wobec tego przykazania większość z nas, łącznie z piszącym te słowa, uporczywie trwa w grzechu, a mocne postanowienie poprawy jest zwykłym kłamstwem wobec Boga i siebie samego. Jasne, że grzeszymy, bo jesteśmy słabi i ułomni, ale nie oszukujmy się, wiele z naszych postaw wynika z naszej całkowicie świadomej i dobrowolnej decyzji, z grzechu pychy, bo przecież ja wiem lepiej, co mi tam Kościół będzie mówił.
W przepięknym filmie pt.: „Ziemia Maryi” jest taka scena: pewien człowiek idzie do prostytutek i głosi im: Bóg was kocha! Na pytanie czemu nie mówi tym dziewczynom, że grzeszą odpowiada z przepiękną prostotą: bo one już to wiedzą!
Daleki jestem od arogancji doradzania Franciszkowi, jakie decyzje powinien podjąć w sprawie rozwodników żyjących w ponownych związkach. Sądzę jednak, że jeśli chcemy do nich wychodzić, to nie ma sensu mówić im tego, co wiedzą od dawna. Należy im mówić, że Kościół Powszechny ich kocha, ich najbardziej, bo czyż zdrowy potrzebuje lekarza?
Pawle nie każde rozbite małżeństwo można uznać, że było zawarte nie ważnie. Stąd zarzut niedbalstwa czy lenistwa bez sensu. Gdyby tylko o to chodziło nie byłoby problemu. Problem w tym, że ważnie zawarte małżeństwo uległo nieodwracalnemu rozpadowi i stąd pochylenie się kochanego Franciszka nad wiernymi, którzy są „bohaterami” takiej sytuacji.