Różnicę między wierzącym w Boga a nie wierzącym można sprowadzić do jednej kwestii i wcale nie jest to pytanie związane z tym, czy On jest, czy Go nie ma. Najistotniejszą kwestią odróżniającą jednych od drugich jest to, czy wierzymy w to, że jakaś siła wyższa ma realny wpływ na nasze życie, czy nie. Inaczej mówiąc: „Czy wierzymy w to, że naszym życiem kieruje Bóg, czy przypadek?”
Przecież większość z nas zgadza się ze stwierdzeniem, że bez względu na to jakbyśmy się starali, bez względu na to jak świadome, racjonalne i zorganizowane jest nasze życie, to i tak wszystkiego nie jesteśmy w stanie zaplanować, zorganizować, przewidzieć. Są sprawy i sytuacje, które dzieją się gdzieś daleko poza nami, poza naszą wolą, bez żadnego naszego udziału, a które w taki czy inny sposób wpływają na nas.
Możemy to nazywać zbiegami okoliczności, albo boską interwencją. Możemy to nazywać cudami, lub przypadkiem. Możemy być święcie przekonani, że szczęście, które nas spotkało to interwencja takiego lub innego świętego, lub pomyślnych wiatrów, karmy, przeznaczenia, czy czegokolwiek innego. Różnica jest tak naprawdę niewielka i sprowadza się do kwestii językowych.
Kiedy popełniam jakieś świństwo mogę święcie wierzyć, że to skutek niecnych zakusów Szatana i to on mnie popchnął do tego czynu, lub mogę całkowicie odrzucać możliwość istnienia zła w postaci diabła, jest jakaś różnica? Tylko taka: albo jestem świnią wierzącą, albo niewierzącą, żadna inna.
Mogę nie wątpić w świętość Jana Pawła II, lub uważać go za polityka celebrytę, który skupiając się głównie na promocji samego siebie doprowadził swoim pontyfikatem do jednej wielkiej katastrofy Kościoła. Czy coś to zmienia? Może tylko tyle, że kiedy zawodzą ci, którym ufamy boli najbardziej, ale przecież by to stwierdzić nie ma znaczenia, czy wierzę w Boga, czy nie, wystarczą brutalne realia prozy życia.
Chaos naszego istnienia, nad którym z lepszym lub gorszym skutkiem staramy się panować może być wynikiem Boskiego planu, lub żadnym planem nie być, w sumie dla nas wielkiej różnicy to nie robi. Boga, jeśli On jest, nie jesteśmy w stanie ani zrozumieć, ani na niego wpłynąć. Summa summarum musimy stwierdzić, że wszystkie nasze wysiłki, starania i plany życiowe można sprowadzić do jednej kwestii: jak Bóg pozwoli; jak zechce los; in shā’ Allāh. Jak zwał, tak zwał.
O co więc chodzi z tym całym chrześcijaństwem? Czy w ogólnym rozrachunku rzecz się sprowadza praktycznie tylko do kwestii języka? Patrząc na realia arcykatolickiej Polski taki wniosek wcale nie jest znowu aż tak nieuzasadniony.
Jezus przyszedł na świat po to, by nam pokazać, że możemy być tacy jak On. Jest to zadanie trudne i na całe życie, ale możliwe. Gdyby nie było możliwe przekaz całego nauczania Jezusa można by podsumować jednym zdaniem: „Możecie się starać, ale wam to i tak nic nie da!” Czyli byłoby ono całkowicie bezsensowne. Jezus, zamiast wybierać apostołów, uczniów, nauczać, zaraz po chrzcie otrzymanym od swojego kuzyna Jana mógłby równie dobrze umrzeć na krzyżu. Nie postąpił jednak w ten sposób, lecz zostawił nam „instrukcję obsługi” bycia Swoim uczniem, nie po to byśmy tylko składali ręce i modlili się o cud, ale realnie z niej korzystali każdego dnia.
Być wierzącym chrześcijaninem znaczy wierzyć, że mogę być taki jak On, że jest to do zrobienia. To właśnie taka wiara czyni różnicę.
Sam Pan użył cytatu „in shā’ Allāh” to jest sedno sprawy (nie opluwajmy innych wiar, choć wmawiają nam, że to nasi wrogowie).
Ludzie dzielą się tylko na takich którzy chcą, wierząc w Boga, doprowadzić ludzkość do poznania Wszechświata a, co za tym idzie, poznania Boga, i na takich dla których „bogiem” są pieniądze (np. popularność za wszelką cenę – dziennikarz, aktorzy itd. itd.).
Wierzmy w Boga, pieniądze przeminą, a Bóg jest wieczny.
Pozdrawiam.
W którym miejscu Jezus, powiedział że przyszedł na świat żeby pokazać nam że możemy być tacy jak On? Mi się wydaję, że cel Jego przyjścia był zupełnie inny.