Mamy dziś w Kościele o czym myśleć, mówić i pisać. Za chwilę, tylko patrzeć, pojawi się nowy trudny temat, kolejna rocznica powstania warszawskiego. Śmiem twierdzić, że w tym nawale spraw uznawanych za pilne i istotne po raz kolejny zabraknie miejsca na poważne potraktowanie kwestii walki z alkoholem. Co więcej, jestem przekonany, że wielu wierzących uważa, że sam alkohol i picie nie jest czymś złym, a złe jest tylko nadużywanie, niemądre korzystanie z tego dobrodziejstwa, jakie płynie z kulturalnego raczenia się szlachetnymi trunkami. Wielu zapewne podkreśli, że alkohol jest integralną częścią kultury europejskiej i że przecież sam Jezus zamienił wodę w wino, a nie bynajmniej odwrotnie.
Wszystko się zgadza, ale zgadza się również to, że alkohol jest trucizną o działaniu psychoaktywnym zmieniającym funkcjonowanie naszego mózgu. Co więcej, te trudne tematy, które pojawiają się dziś w Kościele jak: agresja, przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna, kłopoty edukacyjne, wychowawcze i psychiczne naszych dzieci, bezpieczeństwo w miejscach publicznych w tym bezpieczeństwo na drogach i wiele, wiele innych, wiążą się w ogromnym stopniu właśnie z piciem alkoholu. Kościół prowadzi dziś wielką walkę o rodzinę, dostrzega zagrożenia w różnych miejscach i środowiskach, a przecież największym wrogiem polskich rodzin od zawsze był i jest po dziś dzień alkohol!
Codziennie podróżując do pracy widzę ludzi zatrutych alkoholem. Jedni są spokojni, inni namolni i upierdliwi, jeszcze inni agresywni, po jednych widać to ledwo, ledwo, inni są tak zaczadzeni, że nie potrafią ustać na nogach. Pijani ludzie to stały element naszych miast, codzienny, bez wyjątku.
Ci z nas, którzy mają troszkę więcej lat, pamiętają pomysły na walkę z pijaństwem w PRL-u. Wielu śmieje się z nich po dziś dzień. Cała rzecz w tym, że te pomysły nie były złe, bo były głupie, ale dlatego, że ów ustrój w swojej istocie cechował się swoistą schizofrenią, co innego mówiło się oficjalnie, a zupełnie co innego robiło w praktyce. Państwo oficjalnie walcząc z plagą pijaństwa nieoficjalnie to picie wspierało. Przyzwolenie na picie w PRL- u było ogromne, wręcz niesamowite. Piło się wszędzie i każda okazja była dobra. Można było niemal bezkarnie pić w pracy, a na zawodowych kierowców czekała wspaniała formuła prawna – ” oddalenie się w szoku”. Kiedy kierowca pod wpływem alkoholu spowodował wypadek i dał radę o własnych siłach opuścić pojazd, uciekał, zgłaszał się na milicję kiedy już promile wywietrzały z jego organizmu, po czym twierdził, że nic nie pamięta, bo dostał szoku i po sprawie. Skutki tych i innych praktyk niańczenia pijaków i traktowania ich jak świętych krów systemu są odczuwalne po dziś dzień.
A dzisiaj? Czy pod tym względem coś się zmieniło na lepsze? Można chyba śmiało powiedzieć, że jak już, to na gorsze. Za promocję picia obecnie wzięli się zawodowcy, specjaliści wysokiej klasy od manipulacji. Pierwszą, widoczną wszędzie gołym okiem manipulacją jest przekonanie ustawodawców i po części nas wszystkich, że piwo to nie alkohol, że jest to napój taki jak każdy inny, a w związku z tym można go reklamować wszędzie. Do promocji tegoż napoju nie zawahano się wykorzystać wszystkiego co dla Polaków ważne, przyjaźni, rodzinnych spotkań przy grillowaniu, kibicowania polskiej reprezentacji, koncertów z bardzo dobrą muzyką, a nawet barw narodowych. Specom od sprzedaży udało się przekonać polskie społeczeństwo, że tak naprawdę liczy się to co pijemy. Picie tanich piw z dolnej półki to pijaństwo i alkoholizm, picie dobrych, czytaj drogich, trunków to wyraz dobrego smaku, nobilitacji i klasy. Widać to wyraźnie po portalach społecznościowych, gdzie bardzo wielu rodaków lubuje się w zamieszczaniu zdjęć z drogimi alkoholami. Tak jakby nasze bełkotanie po drogim alkoholu było jakoś bardziej szlachetne, a zataczanie się po markowym trunku bardziej eleganckie.
Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, jak silne jest to lobby, w które staram się uderzyć, już widzę oczami wyobraźni jak wielu miłośników napoi procentowych wyzywa mnie od katolickiego fanatyka i oszołoma. Skoro jednak picie nie jest problemem, skoro raczenie się dobrymi trunkami jest bezpieczne i godne pochwały, cóż stoi na przeszkodzie, by choćby przez jeden miesiąc nie sięgać po alkohol?
Pewien bardzo znany muzyk opowiadał kiedyś, iż członkom swojego zespołu powiedział, że nie pił alkoholu od dwóch tygodni. Spotkało się to z wielkim rozbawieniem i szyderstwami, zarzutami o alkoholizm. Zapytał więc: „a wam jak długo udało się nie pić?”. Jak opowiada, zapadła wtedy wielka konsternacja, uświadomili sobie bowiem w tym momencie, że od wielu, wielu lat nie zdarzyło im się mieć dłuższego okresu abstynencji.
Skoro alkohol nie jest dla nas ludzi wiary, żadnym problemem, skoro z chemii dostarczanej do mózgu wystarczy nam chemia braterskiej miłości, może stworzymy sobie na Deonie naszą prywatną Strefę Wolną Od Alkoholu?