Sądzę, że mało takich się znajdzie, którzy by nie znali baśni o brzydkim kaczątku. Ten pisklak, szary, bury i odstający wyraźnie od reszty stada przeżywa katusze z powodu swojego wyglądu, odrzucenia, nieprzystosowania, inności. Po jakimś czasie jednak z brzydkiego pisklaka przemienia się w pięknego łabędzia. Myślę, że wielu z nas czuje się w swoim ciele podobnie jak owo kaczątko, problem jest jednak taki, że w realnym świecie baśń się nie rozwija tak jakbyśmy tego oczekiwali, staje w połowie opowieści. Czas leci, latka płyną, a z brzydkiego kaczątka nie wyrasta żadne piękno, nic się nie dzieje, nic nie zmienia.
O tym właśnie opowiada piękny i wzruszający film Guillermo del Toro „Kształt Wody”. Młoda dziewczyna, sierota i niemowa wiedzie proste, samotne, uporządkowane życie. W rytuałach dnia codziennego próbuje znaleźć sposób na radzenie sobie z trudami egzystencji osoby wyalienowanej. Pracuje jako sprzątaczka w tajnym rządowym instytucie, do którego trafia wyłowiony gdzieś z Amazonki dziwny, straszny stwór. Rząd Stanów Zjednoczonych pragnie poddać go serii brutalnych eksperymentów, a następnie uśmiercić i zbadać jego przedziwny organizm, by uzyskać wiedzę do celów wojskowych. Dziewczyna postanawia zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić i stwora uratować. Z pomocą jej przychodzi garstka ludzi, którzy choć sami wiodą nieudane żywoty, trapione problemami, to jednak potrafią w tej egzystencji ocalić to co najważniejsze: humanitaryzm, przyzwoitość, poczucie obowiązku.
Del Toro po raz kolejny udowadnia, że potrafi kręcić piękne, baśniowe filmy. Tym razem daje nam jedną z najpiękniejszych definicji miłości jaką można wymyślić, główna bohaterka filmu w pewnym momencie mówi o stworze, w którym zdążyła się zakochać:
On patrzy na mnie tak jakby mi niczego nie brakowało!
Czy nie o to właśnie nam chodzi? By On/Ona patrzyli na nas tak, jakby nam niczego nie brakowało? Czy nie pragniemy być kochani tak po prostu? Za wszystko? Za nic? Za to, że jesteśmy. By w oczach tego jedynego/tej jedynej odnaleźć bezwarunkową miłość bez żadnych „tak ale …” ; bez żadnych: „szkoda,że on/ona nie jest taki a taki. Mógłby być/ mogła by być trochę bardziej taka a taka”. Zobaczyć w oczach bliskiej nam osoby własne odbicie, które jest pełne, kompletne, któremu nic nie brakuje. Czyż o takiej miłości nie marzy każdy z nas?
„Kształt Wody” porusza jeszcze jeden niezwykle ważny i delikatny temat. Miłość głównej bohaterki filmu nie jest platoniczna, pozostająca jedynie w sferze idei, jest zmysłowa, erotyczna, seksualna. Piękno tej miłości wyraża się w tym, że przecież jej wybranek, stosując kryteria klasycznej męskiej urody bynajmniej Adonisem nie jest.
Twórcy filmu przypominają nam o prawdzie starej jak świat. W miłości cielesnej nie potrzebujemy wagi, linijki, miary, gdy para dwojga zakochanych splecie się w miłosnym uścisku, nie o żurnale z modą i zdjęcia na portalach społecznościowych tu idzie. Ona nie musi wyglądać jak modelka, by zabrać cię w podróż do Nieba, on nie musi być super modelem, by dać ci rozkosz spełnienia. Nie, nie jest to tylko piękna utopia, tęsknota za czymś co zdarza się tylko w baśniach. Mogą to potwierdzić dojrzałe pary małżeńskie zakochane w sobie od wielu lat. On już z niejednym siwym włosem na skroni i ciałem bynajmniej nie atlety, ona też już nie młodziutka, z ciałem po kilku porodach, a w łóżku ciągle Raj!
Głowna bohaterka filmu ratując stwora ocala również siebie. Myślę, że ten film warto polecić ludziom młodym, którzy dopiero wyruszają na poszukiwania swojej drugiej połówki. W świecie zdominowanym przez obraz, w czasach, w których oczekujemy, że każde urządzenie będzie miało aparat fotograficzny w standardzie, komputer, telefon, zegarek, może warto mniej ufać wzrokowi, a bardziej wsłuchać się w to co podpowiada serce. Całkiem możliwe, że gdzieś blisko ciebie żyje jakieś brzydkie kaczątko, którym warto się zainteresować. Całkiem możliwe, że czar miłości sprawi, że w swoich oczach staniecie się cudownymi łabędziami, a przecież, o czym warto pamiętać, te majestatyczne stworzenia łączą się w pary na całe życie!