Wspólna modlitwa wiernych to istota Kościoła.

 Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich». Mt 18,20

Tych, którzy sugerują, że być może nie wszyscy przystępowali do modlitwy różańcowej z czystymi intencjami uspokajam, tych modlitw, które są niegodne chrześcijanina dobry Bóg po prostu nie wysłucha. Tym, którzy kręcą nosem, że to taki katolicyzm ludowy, przypominam, że bez tej pobożności najprostszej z prostych Kościoła zwyczajnie nie ma. Jeśli uczynimy z naszej wiary ekskluzywny klub inteligencji katolickiej, wspólnota Kościoła nie przetrwa na tej ziemi. Będziemy świetnie rozumieć takie pojęcia jak: soteriologia, predestynacja, czy paruzja, ale kiedy umrzemy nie znajdzie się nikt, kto by zmówił „zdrowaśki” nad naszą trumną.

Akcję zebrania wiernych na wspólnej modlitwie należy oceniać tylko pozytywnie. Inaczej rzecz się ma z promocją tej akcji w mediach. Nie chodzi tu o to, by się do czegoś przyczepić, czy znaleźć jakąś dziurę w całym, ale o to, by wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Przystępując do akcji promocyjnej czegokolwiek pierwszym krokiem, jaki należy uczynić, to postawić sobie dwa pytania: co promujemy i kto ma być adresatem. W przypadku, gdy ludzie świeccy biorą się za organizowanie imprezy o charakterze religijnym muszą bardzo uważać, by ich działania nie stały się dla kogoś zgorszeniem.

Jeśli adresatem akcji mają być ludzie dobrze obeznani z wiarą katolicką, którzy ją rozumieją i są odpowiednio uformowani, to oczywiście można sobie pozwolić na treści trudne, nieoczywiste, wymagające pogłębionej refleksji. Kiedy jednak wychodzimy z promocją do odbiorcy masowego takich treści należy unikać. Najbezpieczniej jest założyć, że znaczna część ludzi naszej wiary albo nie zna w ogóle, albo ma o niej mgliste, często stereotypowe pojęcie. Wartości, do których się odwołujemy powinny być więc najprostsze z możliwych, jednoznaczne i przyswajalne dla wszystkich.

Promowanie modlitwy różańcowej to nie reklama majtek, prosta zasada: nie ważne co mówią, byle by mówili jest w tym przypadku niedopuszczalna. O osobie publicznej, która ma na swoim koncie dwa rozwody i trzy żony, przy zachowaniu maksimum dobrej woli trudno powiedzieć, że się pomyliła, że coś nie wyszło, raczej mowa tu o ciężkiej recydywie i przyjętym stylu życia – jeśli taką osobę wybieramy do promocji spotkania modlitewnego nie dziwmy się, że to wywołuje kontrowersje.

Kochani bracia i siostry nie każde słowa krytyki to od razu „hejt”. Jeśli ludzie wyrażają swój sprzeciw, nie musi to oznaczać mowę nienawiści, tylko to, że czegoś nie rozumieją, czują się zagubieni, lub zakłopotani. Jeśli na to zdziwienie odpowiemy: bo wy niczego nie rozumiecie i jesteście głupimi „hejterami”, wiernych Kościołowi nie przysporzymy.

Dla ludzi wiary oczywiste jest, że w chrześcijaństwie nie ma żadnych warunków wstępnych, że do Matki Bożej może zanosić swoje modlitwy każdy, że z nawróconego grzesznika jest więcej radości w Niebie, niż ze stu wierzących, ale wiara bierze się z przepowiadania, nie z reklam telewizyjnych, bo te – co oczywiste – bazują na sloganie, skrócie myślowym, stereotypie. Spoty reklamowe to nie miejsce na ewangelizację. Właśnie dlatego każdy, który chce przemawiać w imieniu Kościoła do odbiorcy masowego musi bardzo uważać, by mimo szczerych intencji i zbożnych zamiarów, nie stać się dla bliźnich zgorszeniem. Aby zamiast zachęcać do nawrócenia nie odpychać przypadkiem od Kościoła i tym samym zamykać drogę braciom do zbawienia, bo to już jest grzech ciężki!