Polacy nie są i nigdy nie byli antysemitami i podczas drugiej wojny światowej masowo ratowali Żydów. Taka jest wersja oficjalna. Wiedzę historyczną na temat Szoah opanowaliśmy w sposób perfekcyjny i wszystko doskonale na ten temat wiemy. Nie ma więc sensu pisać o tych wydarzeniach kolejnego artykułu. Warto jednak przyjrzeć się tematowi z trochę innej strony. Spojrzeć na fakty historyczne z perspektywy dzisiejszej.

Ja, Paweł Jurzyk, nie mam pojęcia jakbym się zachował w skrajnej sytuacji. Nie wiem, czy starczyłoby mi odwagi i wiary, by ratować Żydów narażając życie swoje i rodziny, nie wiem. Wiem natomiast, że gdyby ktoś, na kim mi zależy, stracił życie, a ja z takich czy innych powodów nie byłbym w stanie temu zapobiec, to przynajmniej zrobiłbym choć tyle, że starałbym się uczcić i zachować o nim pamięć.

Kochany bracie rodaku i rodaczko, mam do Ciebie prośbę: sprawdź proszę w historycznych annałach ilu Żydów mieszkało w twoim mieście, miasteczku, okolicy przed wojną. Potem załóż kurtkę i ciepłą czapkę i wyjdź z domu, by odszukać śladów tej obecności. Nie mówimy przecież o jakiejś garstce, ułamku procenta, mówimy o trzech milionach polskich obywateli, obywateli Rzeczpospolitej. Mówimy o trzech milionach naszych sąsiadów, którzy mieszkając z nami od tysiąca lat tworzyli na tych ziemiach kulturę materialną.

Co zobaczysz? Odnowione bóżnice, piękne macewy, mezuzy u framug drzwi starych kamienic. W domach pamięci, obecnych w miastach i miasteczkach, w których przed wojną Żydzi stanowili większość mieszkańców możemy oddychać atmosferą sztetl, cadyków, rabinów, chasydów. Prawda? Nieprawda! Fakty są takie, że po trzech milionach sąsiadów nie pozostało nic. Jakby ten żydowski świat nigdy nie istniał, jakby był li tylko legendą. Jakby odchodząc do Boga, zabrali ze sobą wszystko, jakby wszystkie przejawy kultury materialnej spłonęły razem z nimi w piecach krematoriów. Nie pozostał po nich kamień na kamieniu. Nie przyszło nam nawet do głowy, by po zakończeniu tego kataklizmu ocalić to co się da od zapomnienia.

Walczymy o to, by obozów zagłady nikt nigdy nie nazywał „polskimi” i oczywiście słusznie, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Tylko jakiego języka używamy? Jak internet długi i szeroki słychać głos oburzonych: to nazistowskie Niemcy mordowały Żydów! To oni ich mordowali. Ich – nie nas! Trzy miliony obywateli Rzeczpospolitej, nie zasługują nawet na to, by mówić o nich – Polacy. Na tysiące argumentów przeciw nazywaniu obozów koncentracyjnych „polskimi”, jak internet długi i szeroki, brakuje jednego oczywistego, jakby się mogło zdawać, argumentu: jak można nazywać te obozy „polskimi” skoro to właśnie nas Polaków, nas polskich Żydów, nas obywateli Rzeczpospolitej w nich mordowano? Czy ten językowy apartheid, którego używamy dzisiaj, tu i teraz, nie świadczy wymowniej o nas niż tysiące deklaracji?

Ten biały dom, ten pokój martwy
Do dziś się dziwi, nie rozumie…
Wstawili ludzie cudze meble
I wychodzili stąd w zadumie…

A przecież wszystko – tam zostało!
Nawet ta cisza trwa wrześniowa…
Więc może byśmy tak najmilsza,
Wpadli na dzień do Tomaszowa?…

Z tomu wierszy „Kwiaty Polskie”

Julian Tuwim „Przy okrągłym stole”