Tak, smród jest najgorszy, zaraz po nim krosty i wrzody ale smród jest najgorszy. To ludzi odgania najskuteczniej, pozbawia współczucia i empatii. „Ja rozumiem bezdomny, ja rozumiem nie ma gdzie mieszkać ale żeby choć tak nie śmierdział !” – tak sobie myślą. Odsuwają się jak najdalej się da i układają w głowie listę dobrego katolika, który nic nie może zrobić.

” Przecież nie wezmę go do domu, mam małe dzieci, na pewno by ich czymś zaraził, a zresztą skąd mam wiedzieć czy mnie nie okradnie, albo się przyzwyczai i będzie ciągle do mnie przyłaził, będzie chciał wykorzystać moją naiwność, a przecież być wierzącym nie znaczy dać się wykorzystywać. Zresztą nie jest przecież taki stary, mógłby sobie znaleźć jakąś pracę. Kurde, przecież w tym kraju ściąga się obcokrajowców bo nie ma rąk do pracy, na pewno by coś znalazł gdyby tylko chciał.”

Oni tego nie rozumieją, nie rozumieją, że bezdomność to nie wybór. To nie jest tak, że sam sobie wybrałem takie życie, że to była moja decyzja. Zawaliło mi się samo, świat pieniędzy, rachunków, czynszów, opłat, zobowiązań zalał mnie jak fala oceanu, zaczął topić, dusić, wciągać w głębinę i nie miałem nikogo kto by mi podał rękę, powiedział jak się z tego wykaraskać, jak to wszystko ogarnąć. Jak się unosić na powierzchni. Kiedy fala cię porwie i wyrzuć na brzeg bezdomności to już jest koniec, to już jest po tobie. Z tego świata się nie wraca, z tego świata nie da się uciec. Niby jak mam znaleźć sobie pracę? Kto mnie wpuści do jakiegoś biura? Kto będzie chciał ze mną rozmawiać? Śmierdzę! Mam chorą skórę! Kto zaproponuje kont do spania? Tylko na mnie spojrzą już widzą oczami wyobraźni: pasożyty, choroby zakaźne, robactwo i to odrzuca, odpycha, każe jak najszybciej odwrócić wzrok, bo od samego patrzenia już można się ode mnie zarazić.

Tak, nie rozumieją czym jest bezdomność. Myślą sobie nie ma pracy, nie ma pieniędzy, jest nieprzystosowany, chory psychicznie, uzależniony i co tam jeszcze. Być bezdomnym oznacza wypaść z waszego skomplikowanego świata, wypaść całkowicie, tak do końca. Między światem w którym wy żyjecie, a miejscem w którym znalazłem się ja jest krata, zamknięta na kłódkę i cała rzecz w tym, że to wy macie klucze, tylko z waszej strony da się ją otworzyć. Z mojej się nie da, ja tego nie mogę i nie potrafię zrobić. Gdybym umiał, wiedział jak, miał pomysł przecież by mnie tu nie było!

Wiele razy widziałem śmierdzącego Jezusa, wiele razy odsuwałem się jak najdalej się da od Niego. Czasami myślę sobie, że przecież mam w kieszeni klucz, mógłbym choć spróbować coś zrobić, ale zamiast klucza wyciągam pieniążek i wrzucam przez kratę. Uciszam sumienie, które krzyczy!