23 Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, 24 zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! 25 9 Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. 26 Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz.(Mt.5,23 26)
Wielu, rozważając temat tajemnicy Judasza podkreśla fakt, że jego największą tragedią nie było to, że zdradził, tylko to, że popadł w rozpacz, że stracił nadzieję i popełnił samobójstwo. Gdyby ukorzył się przed Jezusem, gdyby prosił o wybaczenie, bez wątpienia dostąpiłby miłosierdzia.
Jest to dla nas niezwykle istotna wiadomość. Problem nie leży w naszych zdradach. Wszyscy jesteśmy grzeszni, wszyscy sprzeniewierzamy się Bogu. Kwestią kluczową jest nasza postawa po zdradzie. Czy grzech sprowadza nas w przepaść rozpaczy, czy motywuje do naprawy wyrządzonych krzywd? Czy jednak faktycznie największym dramatem Judasza był zły wybór? Czy w ogóle mógł wybierać?
Judasz, Żyd, dziecko swojej epoki i swojej wiary, musiał być monoteistą z krwi i kości, mentalnie nie był w stanie pojąć czegoś tak wysoce wysublimowanego teologicznie jak idea Trójcy Świętej. Nie wiemy za kogo uważał Jezusa, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy założyć, że nie uznawał Go za Boga. Bez większego ryzyka możemy przyjąć również, że nie był wstanie przewidzieć tego, że Jezus po trzech dniach zmartwychwstanie. Gdy więc dotarło do niego, że na skutek jego czynu przeleją krew niewinną, że konsekwencją jego zdrady będzie śmierć niewinnego człowieka, zrozumiał jednocześnie, że jego czyn ma charakter nieodwracalny. Mistrz, którego zdradził miał umrzeć.
Judasz bez względu na to jak bardzo by tego chciał, nie mógł już niczego naprawić, odkręcić, zmienić. Jedyne co mu pozostało to czarna, bezdenna rozpacz. Rozpacz, która doprowadziła go do samobójstwa. Największym dramatem Judasza było nie to, że zdradził Boga, jego największym dramatem było to, że zdradził człowieka! Jego grzech i jego rozpacz nie miały nic wspólnego z moralnością, abstrakcją, były realnie namacalne, były brutalnym „tu i teraz”.
Czyż nie jest czasami tak, że my, w przeciwieństwie do Judasza, za wszelką cenę próbujemy nasze grzechy z brutalnej realności życia przenieść na poziom abstrakcji, moralności, teologii. Czyż nasz żal za grzechy nie staramy się zanieść „bezpośrednio do Boga”, sprytnie omijając odpowiedzialność wobec człowieka?
Dziś, w dobie rozliczeń wobec zła w Kościele, wielu z nas zastanawia się: jak to jest możliwe do pogodzenia? Jak można jednocześnie być księdzem i tym, który krzywdzi dzieci? Może właśnie tu leży klucz do zagadki.
Jestem księdzem, człowiekiem wykształconym, rozumnym, inteligentnym, nie mogę udawać, że nie wiem, że czynię zło, że popełniam straszną zbrodnię, ale mogę wziąć ten grzech i zanieść go bezpośrednio przed oblicze Boga, do konfesjonału. Wyspowiadać się, żałować za grzechy i postanowić poprawę. I co dalej? Ano nic. Żyję, moje postanowienie poprawy kurczy się, blednie, obumiera, aż do następnego razu. Krzywdzę znowu, znowu robię to samo. Cierpię, brzydzę się sobą i co? Idę do spowiedzi. Koło się zamyka. Jestem tak bardzo katolicki, że zapominam być zwyczajnie ludzki. Jako człowiek, który wie, że robi źle, zamiast prosto do konfesjonału, najpierw powinienem iść do rodziców dziecka, które skrzywdziłem, do terapeuty, psychiatry, zgłosić się na prokuraturę. Realnie zadziałać, by wyplenić swój grzech, nie tylko wyabstrahować go na poziom transcendentnej wiary. Konsekwencją takich działań być może byłoby to, że otwarcie przyznając się do zbrodni zabiłbym księdza, ale może dzięki temu, uratowałbym w sobie człowieka.
W Wielkim Poście może właśnie jest czas na to, by z poziomu abstrakcji przenieść naszą wiarę do poziomu realnego życia. Może stwierdzenie, że wszyscy jesteśmy jak Judasz to jeszcze za mało? Może nie wystarczy, że się przyznamy do grzechu, może czas i pora zabić grzesznika? Może właśnie potrzeba nam judaszowej odwagi? Może w tym Wielkim Poście zamiast rezygnować z cukierków, alkoholu, seriali czas i pora na popełnienie „samobójstwa”?
Ppp napisał
Nie wszystkie grzechy powodują odpowiedzialność wobec człowieka, więc jego pomijanie nie zawsze jest błędem. Zwłaszcza, że w dzisiejszym języku „grzechy przeciwko ludziom” nazywamy zbrodniami i przestępstwami. Mordercy nie nazywamy grzesznikiem, lecz zbrodniarzem. Oszusta nie nazywamy grzesznikiem, lecz przestępcą. Wychodzi zatem, że grzech dotyczy głównie Boga w tym sensie, że nie widać poszkodowanego człowieka – czyli nie ma przestępstwa.
Ktoś może się upierać, że np. opuszczanie mszy kogoś gorszy, ale w tym przypadku ewentualny poszkodowany sam sobie jest winien – było się nie gapić albo nauczyć, że to normalne (60% nie chodzi, więc sensacji nie ma). Poszkodowanym jest zatem tylko Bóg.
Pozdrawiam.
Danuta napisał
jednak poszkodowanym zawsze jest też człowiek – tylko może czasem bardziej nie ten bliźni, ale ten we mnie – więc też by „mu” się należało takie zadośćuczynienie, jak Ksiądz pisze… Pozdrawiam.