Kochani, zanim przejdę do meritum sprawy, mam do Was jedną prośbę. Chciałbym, żebyście przyjrzeli się obrazkowi umieszczonemu nad tekstem i spróbowali odpowiedzieć na pytanie: która z zamieszczonych na rysunku linii jest dłuższa, a która krótsza?
Już? Łatwe prawda? Większość zapewne odpowiedziała, tak samo jak ja, gdy widziałem ten rysunek po raz pierwszy: linia narysowana wyżej jest dłuższa, a niżej krótsza. Odpowiedź jest błędna, obie linie są tej samej długości. Ten prosty przykład złudzenia optycznego doskonale obrazuje, jak łatwo nasz mózg daje się oszukiwać. Jak twierdzą eksperci, jest on w swej naturze obdarzony „lenistwem”, jeśli staje przed nim jakieś zadanie, stara się je wykonać jak najszybciej i przy wykorzystaniu jak najmniejszej energii. Zamiast podejmować się żmudnego procesu myślenia, woli „chodzić na skróty”, odwołując się do intuicji. Na ogół to się sprawdza, intuicyjne odpowiedzi naszego mózgu są poprawne, na ogół, ale jak chociażby widać to na przykładzie rysunku, nie zawsze.
Myślę, że z podobną sytuacją mamy do czynienia obecnie, jeśli chodzi o kryzys Kościoła. Wynikł on z tak obrzydliwych i strasznych powodów, że już sama myśl, iż moglibyśmy mieć z opisywanymi przez media wydarzeniami cokolwiek wspólnego jest dla nas tak nieznośna, że z ogromną wdzięcznością rzucamy się na te wypowiedzi, które w jednoznaczny sposób zdejmują winę z nas, ludzi świeckich i cały ciężar odpowiedzialności przenoszą na duchowieństwo. To „oni”, czyli hierarchowie w sutannach są wszystkiemu winni, to na nich spada pełna odpowiedzialność za kryzys, w którym znalazł się Kościół i, co za tym idzie, to „oni” mają obowiązek wymyślić jak z tego kryzysu się wykaraskać.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: w stanie kapłańskim w Polsce pozostają ludzie wyłącznie z powołania, wszystkie przypadkowe, nieodpowiednie osoby są z niego w taki czy inny sposób usunięte. Cały polski Episkopat podaje się do dymisji. Biskupi sprzedają wszystko co mają, uzyskane pieniądze rozdają biednym, a sami w pokutnych worach wyruszają na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Czy taka sytuacja w realny sposób zmieni obraz polskiego społeczeństwa? Sądzę, że większość ludzi stwierdzi, że nie. Chociażby z tego powodu, że faktycznie na sposób życia i zachowania większej części polskiego społeczeństwa, duchowieństwo ma wpływ niewielki, albo zgoła żaden.
Inaczej mówiąc twierdzimy, że rola duchowieństwa w Polsce de facto jest niewielka i ma znikomy wpływ na to, jak żyjemy i jednocześnie, że ich społeczna rola jest przeogromna i ma decydujący wpływ na obraz Kościoła w Polsce. Jest to ewidentny błąd logiczny. Dlaczego więc z takim uporem i z taką niezachwianą pewnością się go trzymamy?
Powodów jest zapewne wiele, jeden z bardziej oczywistych jest taki, że wbrew temu, co lubimy myśleć o sobie, wcale w życiu nie kierujemy się żelazną logiką, myślimy schematami, nawykami, stereotypami itp.. Wolimy rozważać sprawy w oderwaniu od kontekstu, niż podejmować trud ujrzenia tematu w całościowym wymiarze.
Po drugie, gdy dziś mówimy: Kościół, myślimy:”oni” czyli hierarchia i instytucja zamiast wspólnota. Zachowujemy się tak, jakby chodziło o korporację, która popadła w tarapaty na skutek złego zarządzania. Jakby menadżerów, czyli naszych biskupów wyprodukowano w specjalnej fabryce duchownych, a nie, że wyszli oni z naszych domów, szkół, podwórek, układów koleżeńskich i towarzyskich.
Prawda jest jednak taka, że „oni” to „my”. Ci z nas, którzy na ścieżce kariery po prostu zaszli trochę wyżej niż większość z nas. Ich sposób myślenia, działania, system wartości to nasz sposób myślenia i system wartości. Ich potrzeby i pragnienia to nasze potrzeby i pragnienia wyssane z mlekiem naszych matek. Oni to my, którzy zbyt często mylimy bycie uczniami Jezusa z praktykowaniem katolicyzmu „tak – ale”.
Kochaj bliźniego swego jak siebie samego, ale nie bardziej, nadstaw drugi policzek, ale nie bądź przy tym frajerem, sprzedaj wszystko co masz i idź za Nim, ale to przecież tylko taka palestyńska metafora. Bądź ubogi, ale przecież pieniądze są ważne i potrzebne. Zaprzyj się samego siebie i weź swój krzyż, ale przecież swoich trzeba bronić i wspierać.
Tak myślimy i tak działamy, a kiedy uda się nam awansować, takie myślenie przenosimy na coraz to wyższe stopnie kariery. Oni to my. Kościół to my. Jesteśmy zdolni do tego, by być obrzydliwi, paskudni, lubieżni, okrutni, zawistni, chciwi, skorzy do przemocy, wykorzystywania słabszych, zakochani w pieniądzu i bogactwie. Tacy jesteśmy i taki jest Kościół, który tworzymy.
Żadna, nawet najlepsza reforma nie zmieni Kościoła, jeśli zamiast myśleć: skoro są księżmi, to powinni … ; nie zaczniemy myśleć: skoro jestem chrześcijaninem, to powinienem …