W publicznej dyskusji co jakiś czas pojawia się teza o głębokim podziale polskiego społeczeństwa. Generalnie trudno się z nią nie zgodzić. Nasuwa się jednak pytanie, po co ją stawiać? Czemu to ma służyć? Polskie społeczeństwo podzielone było zawsze.
Pierwsza Rzeczypospolita to był konglomerat narodów, grup etnicznych, kultur, religii i tak dalej. Oczywiście stwierdzenie, że wszyscy żyli w pięknej zgodzie i tolerancji jest mitem. Rażącym dowodem na to są zaognione stosunki między Polakami, Litwinami czy Ukraińcami po dziś dzień. Ci wszyscy którzy nawołują Ukrainę do przeproszenia za ludobójstwo na Wołyniu, nie chcą pamiętać, że nie wzięło się ono znikąd, lecz było wynikiem traktowania wschodnich rubieży Rzeczypospolitej przez polską szlachtę jak kolonię. Tak jak zachodnie mocarstwa traktowały swoje nabytki na innych kontynentach, my traktowaliśmy kresy. Wieki tyrańskiej niesprawiedliwości powodowały, że autochtoniczna ludność mieszkająca na tych terenach, panów Polaków kochać za co nie miała. Oczywiście nie jest to głos usprawiedliwiający ludobójstwo, a jedynie stwierdzenie, że kiedy oczekujemy od braci Ukraińców bicia się w piersi, sami powinniśmy równie mocno się przed nimi ukorzyć i prosić o wybaczenie.
Drugim koronnym dowodem na głęboki podział Pierwszej Rzeczypospolitej był jej smutny koniec. Rozbiory nie były wyłącznie wynikiem knowań naszych sąsiadów ale przede wszystkim to my sami zgotowaliśmy sobie nieszczęście sobiepaństwem, egoizmem, kłótniami i zdradami.
Piękne opowieści o tym jak to Polacy potrafią się zjednoczyć w obliczu nieszczęścia są bardziej pobożnym życzeniem niż faktem. Nie mówiliśmy jednym głosem za czasów solidarności ani tym bardziej podczas drugiej wojny światowej. Nie mówimy i teraz. Teza jakoby było to zjawisko nowe jest czystym absurdem. Po co więc ten lament?
Sporo z tych, którzy głoszą to straszne rozdarcie Polski na dwie połowy mają na myśli, że to ci drudzy nie chcą myśleć tak jak oni, nie potrafią zrozumieć jak się mylą i jak są w błędzie. Dlaczego tak robią? Bo ci drudzy są głupi, tępi, niewykształceni, nic nie czytają, nie mają szerszych horyzontów, interesuje ich wyłącznie wódka i kiełbasa. Polska zjednoczy się w tedy, kiedy ci drudzy wreszcie dostrzegą, że chodzą z klapkami na oczach, nawrócą się i zaczną myśleć tak jak ci pierwsi – mądrzy i oświeceni. Cały problem w tym, że w takim klimacie, kiedy wzajemnie obrzucamy się błotem – ciężko o dialog. Trudno się rozmawia,kiedy za punkt wyjścia przyjmuje się, że adwersarz to ciemny kmiotek i idiota.
Czy oznacza to, że stoimy w obliczu wojny domowej i nieuchronnej klęski? Niekoniecznie, Polacy to społeczeństwo dorobkiewiczów, ma to swoje złe strony i dobre. Złe: bo ciągle dominuje u nas kult cwaniaka i kombinatora, a dobre jest to, że niezwykle mocno cenimy sobie to co udało już nam się zgromadzić. Pielęgnujemy to, staramy się pomnażać i zachować dla kolejnego pokolenia. Ma to wartość stabilizującą. Polacy zdecydowanie nie lubią rewolucji, nie jesteśmy społeczeństwem szczególnie frondującym. Owszem, są tacy, którym marzy się jakiś polski Majdan ale sami Polacy ich nie słuchają, nawet jeśli uda się temu i owemu wyprowadzić ich na ulicę to są to demonstracje zdecydowanie spokojne. Nie znaczą ich podpalone samochody, powybijane szyby w sklepach czy walki z policją na szeroką skalę. Zbyt dobrze wiemy jak ciężko i długo trzeba pracować na samochód czy witrynę w sklepie. W kontekście społecznym owa letniość to zdecydowanie pozytywna cecha. Nasze narodowe rozdarcie jest raczej papierowe i mocno powierzchowne. Pan który wyzwie nas od najgorszych w internecie, uprzejmie skłoni się w windzie i porozmawia miło o pogodzie.
Oczywiście obłuda i hipokryzja to nie są szczególnie pozytywne cechy, z dwojga złego lepiej jest jednak być wyzwany werbalnie niż zaatakowany fizycznie na ulicy za swoje poglądy. Starsze pokolenie doskonale pamięta eksperyment z mówieniem jednym głosem, jednymi dopuszczalnymi poglądami, jedną wspólną wiarą, zakończył się on katastrofą, której skutki odczuwamy po dziś dzień.
Kiedy więc mówimy o podziale Polaków musimy pamiętać o dwóch sprawach, że nie jest to zjawisko nowe, wynikające z obecnych podziałów politycznych tylko coś stałego w naszej historii. Odwieczne kłótnie rodaków były przyczyną nieszczęść, które na nas spadały z utratą własnego państwa włącznie. Nie tyle więc chodzi o to kto ma rację w obecnych sporach politycznych tylko gdzie leży granica zacietrzewienia. Historia to nie moda dla nastolatków, ani zbiór absurdalnych mitów o żołnierzach wyklętych tylko nauczycielka życia, od której należy się uczyć. Kłócić się można i trzeba ale należy zamknąć ją w cywilizowane formy. Obie strony sporu muszą baczyć na to by nie radykalizować nastrojów by wygrywały nasze pozytywne cechy: zamiłowanie do spokoju i szacunek do własności prywatnej, a nie sobiepaństwo czy kult przemocy.