Każde pokolenie pisze swoją historię. Średniowieczni kronikarze pisali na zamówienie władcy i oczywiście czyny jego i jego rodu opisywali wyłącznie w jasnych barwach. Dziewiętnastowieczna historiografia to historia ku pokrzepieniu serc. W PRL-u wiadomo, nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Jednakże to co niektórzy robią z historią dzisiaj jest skandalem nie do przyjęcia.
Kreowanie tezy, że dokładnie wszystko co wiąże się z PRL-em to hańba i zdrada narodowa, a jedyni bohaterowie z tych czasów to „żołnierze wyklęci” i garstka nieugiętych przedstawia miliony polaków którzy próbowali żyć normalnie w nienormalnym systemie jako wyłącznie godnych pogardy.
Opowiem tu jedną historię z wielu z tamtych strasznych czasów. Jest mi bardzo bliska bo opowiada o moim dziadku. W 1939 trafił w głąb Rosji. Z armią gen.Andersa przewędrował pół świata by w końcu walczyć pod Monte Casino. Koniec wojny zastał go w Anglii. Miał do wyboru trzy opcje: zostać na emigracji, wrócić do kraju i próbować walczyć dalej lub powrócić do żony i dziecka i starać się żyć. Wybrał ostatnią opcję, jako że był kierowcą, jeździł karetką pogotowia i budował odradzającą się peerelowską służbę zdrowia. Był wspaniałym, dobrym człowiekiem, katolikiem, cenionym pracownikiem. Na jego pogrzebie dwie karetki pogotowia z błyskającymi światłami odprowadzały go w jego ostatniej podróży na tym świecie. Nigdy nie należał do PZPR ani innej organizacji. Oczywiście nie miał prawa być dumnym kombatantem bo służył w niewłaściwej armii. Po nie właściwej stronie. Takich historii było wiele, ludzie po latach najstraszniejszej wojny w dziejach ludzkości, nie chcieli dalej walczyć, nie potrzebowali wojny domowej. Potrzebowali Polski wreszcie spokojnej, potrzebowali pokoju.
Ci wszyscy którzy teraz taką postawę nazywają zdradą narodową jakby pluli na grób mojego dziadka. Przez cały PRL gardzono jego bohaterstwem, walką o wolną Polskę bo walczył u boku Andersa, a teraz wolna Polska pluje na swoich bohaterów bo wybrali zamiast gruzów i wojny domowej życie i budowanie.
My dzieci PRL-u uczyliśmy się w komunistycznych szkołach, z komunistycznych podręczników, uczyli nas komunistyczni nauczyciele, leczyli komunistyczni lekarze, rozrywki dostarczała nam komunistyczna telewizja, nota bene stojąca na o niebo wyższym poziomie intelektualnym niż teraz. Czy jakikolwiek dzisiejszy kabaret jest wstanie choć zbliżyć się do kunsztu „Kabaretu Starszych Panów”? Robiliśmy wszystko by żyć normalnie w nienormalnym systemie. Czy wszyscy ci stawiający pomniki 'żołnierzom wyklętym” i zacierający wszelkie pozostałości PRL-u sugerują, że jedyną godną postawą tamtych czasów było wzajemnie się pozabijać?
To nie jest nostalgiczna podróż sentymentalna do lat młodości wychwalająca upadły system, tylko stwierdzenie prostego, logicznego faktu: wszystko co teraz mamy, jacy jesteśmy, z naszymi wadami i zaletami zawdzięczamy budowniczym PRL-u. Ludziom złym i dobrym, przyzwoitym i nieprzyzwoitym, we wszelkich odcieniach szarości i kolorów tęczy. Czarno biały świat istnieje wyłącznie w urojonych umysłach takich czy innych wichrzycieli.
Jakiś mądrala wpadł na pomysł zburzenia Pałacu Kultury i Nauki. W 1994 w Rwandzie doszło do ludobójstwa, wiele masakr dokonano w budynkach kościelnych. Ludzie byli mordowani maczetami, paleni żywcem, rozrywani na kawałki, gwałceni, czy zawiniły budynki,czy nie powinny zapaść się ze wstydu i hańby pod ziemię, czy nie powinny się pozapadać im dachu grzebiąc katów i dając wytchnienie ofiarom? Czy winne są kościoły, szpitale, stadiony wszystkie budowle, niemi świadkowie strasznych zbrodni?
Możemy zburzyć PKiN, możemy zburzyć wszystkie budynki powstałe w PRL-u, zmienić nazwy ulic, rozbić wszystkie wstydliwe pomniki ale cień PRL-u który my dzieci tego systemu nosimy w sobie i tak w nas pozostanie. Czy to się komuś podoba czy nie!